Rządzący upupiają czytelnictwo!

Od lat czytelnictwo w Polsce spada, z roku na rok mniej osób sięga po książki, a nawet trzystronnicowe teksty. Coraz to nowe projekty rządowe, w które władza inwestuje nasze pieniądze to mydlenie oczu. Kulturę czytania zabija od lat właśnie III RP.

Humaniści na wylocie

„Jeśli chodzi o mój zakres działań, to najważniejszym celem, jaki sobie postawiłem jest przeciągnięcie na naszą stronę inteligencji technicznej, bo na inteligencję humanistyczną już machnąłem ręką”. To słowa Ludwika Dorna sprzed sześciu lat. I wydają się znamienne dla większości polityków w naszym kraju. Na humanistów machnięto ręką już dawno temu. I to na każdym poziomie życia społecznego.

Stoję u progu „dorosłego życia”, właśnie kończę studia magisterskie. Owszem, humanistyczne i to na kierunku filologii polskiej. To, w jaki sposób traktuje się nauki humanistyczne, w jaki sposób traktują je sami humaniści, sprawia, że zaczynałam zastanawiać się jaki obecnie sens jest w studiowaniu humanistyki. Ogromną krzywdę wyrządza się humanistyce próbując upodobnić ją do nauk ścisłych, szczególnie pod względem metodologii, co ma swoje odbicie na każdym etapie nauczania. Spotkałam się z tym już w gimnazjum, gdzie byłam jednym z pierwszych roczników, które objęła reforma edukacji. „Ścisłe” podejście do nauki o człowieku pokutuje także na wyższych uczelniach, czego doświadczyłam sama na niektórych zajęciach. Szczególnie jednak dotknęło ono licealistów. Dyskusje wobec kontrowersyjnych „kluczy”, którymi poloniści gnębią uczniów, odbywały się już niejednokrotnie. Humanistyka, która miała rozwijać myślenie, otwierać nowe perspektywy i pomagać młodym ludziom odkrywać siebie i świat dookoła została sprowadzona do nauki rozumowania jak twórca. I to nawet nie jak twórca dzieła a autor znienawidzonego klucza odpowiedzi. To jednak nie jedyna konsekwencja szalonych eksperymentów na uczniach.

Matura bez lektur

„Zaliczenie” matury to w dzisiejszych czasach żaden problem. W ubiegłym roku maturę zdało 80% przystępujących do niej uczniów. Każdy, kto myśli trzeźwo i obserwuje społeczeństwo lub choćby zerknie na krzywą Gaussa zorientuje się, że tak wysoka zdawalność to nie skutek wzrostu inteligencji u młodego pokolenia a spadek jakości edukacji. Nie inaczej jest w przypadku języka polskiego. Nauczyciele zmuszeni są do sprawdzania uczniowskich wypracowań według sztywnego klucza odpowiedzi, nagradzającego za szablonowe myślenie, którego oczekuje jego twórca, a karze za nowatorskie podejście do lektury. Nie ma w nim miejsca na rozwój młodego człowieka i poszukiwanie nowych interpretacji. W nowej maturze nie ma także miejsca na… lekturę.

Istota literatury spychana jest po reformie na drugi plan. Nie ma czasu na refleksję i dyskusję nad treścią czy problematyką. Nie trzeba nawet do lektury zajrzeć. Wystarczy dostępny powszechnie w sieci bryk i już można przebiedować na dwóch godzinach lekcyjnych, podczas których nauczycielka przekaże konieczną wiedzę. Potem tylko rozprawka w domu, ocena do dziennika i tak w kółko. Idąc na maturę nie musimy nawet znać treści tych podstawowych lektur. Tematy tegorocznej matury wyraźnie wskazują zadanie maturzysty: analiza fragmentów tekstu. I to fragmentów przytoczonych w tym samym arkuszu. Aby zdać maturę nie trzeba nawet znać całości powieści. Podobnie omawia się literaturę w szkole – często są to wybrane fragmenty, a wykładający nie musi zadawać sobie trudu i odnosić ich do całości. Poziom podstawowy nie zakłada nawet takiej umiejętności.

Polska nie czyta

Przez ostatnie dziesięciolecie czytanie stało się kompletnie „niemodne”. Według raportu Biblioteki Narodowej w 2002 roku odsetek osób, które nie sięgnęły po lekturę wynosił 44%, a w ciągu dziesięciu lat wzrósł o 17%! O połowę spadła liczba aktywnych czytelników, którzy studiowali 7 i więcej książek rocznie, z 22 do 11%. W ubiegłym roku zanotowano także wzrost osób z wyższym wykształceniem, które nie przeczytały ani jednej książki i wyniósł on 34%. 47% Polaków odpowiadających, że nie przeczytało żadnej książki w 2012 roku przyznało, że dawniej czytało, ale obecnie sięga po lekturę rzadziej niż raz w roku. Wydawałoby się, że skutkiem tego zatrważającego poziomu czytelnictwa może być rozwój technologiczny, wszechobecność internetu, audiobooków i e-booków. Nic bardziej mylnego, z e-booków choć raz w życiu skorzystało 7% społeczeństwa, z audiobooków 6%. Byli to głównie czytelnicy, którzy kochają także klasyczną formę książki.

W podobnej sytuacji jak rynek wydawniczy są teatry, filharmonie czy galerie. W dobie massmediów spada popyt na kulturę wysoką. Polacy wolą iść do kina i poddać się „łatwiejszej” rozrywce. Bo jak wartość wysokich doświadczeń mają docenić młodzi ludzie, wychowani na medialnej papce i kluczu odpowiedzi, kiedy kulturę traktuje się nie jak dobro narodowe a towar do sprzedania? I jak odłożyć pieniądze na coraz droższą „elitarną” rozrywkę, skoro w kieszeni coraz mniej i coraz trudniej o pracę?

Pieniądzem w błoto

W kontekście reform edukacji i ignorancji wobec nauk humanistycznych nie powinien dziwić zatrważający stan czytelnictwa w Polsce, który sprawia, że nie tylko miłośnicy literatury rwą włosy z głowy. Echem odbijają się kolejne raporty, które winny być kubłem zimnej wody dla wprowadzających je polityków. Budżet Ministerstwa Kultury na projekty „Promujące czytelnictwo” zamknął się w roku 2012 w kwocie 3,9 mln złotych. Wydawałoby się, że prawie 4 miliony wydane na poprawę stanu czytelnictwa w Polsce mógł przynieść pozytywne skutki, ale, jak w przypadku każdej ingerencji rządowej w jakiekolwiek sfery życia, niesie za sobą wręcz odwrotny efekt. Odsetek osób, które nie przeczytały w zeszłym roku ani jednej książki wzrósł z 56 do 61% w czasie trwania rządowego projektu wsparcia. Budżet na ten rok zakłada środki dwa razy większe i wyniesie ponad 7,8 mln złotych. Należy pamiętać, że kwoty te nie obejmują wsparcia dla wydawców książek czy czasopism.

Rząd zdziera VAT z czytelników

Programy mające na celu poprawę kondycji kultury w Polsce śmieszą tym bardziej, gdy spogląda się na pozostałe posunięcia rządzących dotyczących kultury i literatury. Od dwóch lat na książki nałożony jest VAT. Te bez oznaczeń ISBN obłożone są 23% VAT-em, te z odpowiednim oznakowaniem VAT-em 5%. Czasopisma VAT-em 5 i 8%, w zależności od tematyki, zaś e-booki aż 23%. W prawie europejskim obrót e-bookami jest świadczeniem usług drogą elektroniczną a nie sprzedażą rzeczy. Wynika to z faktu, że zapis cyfrowy nie jest rzeczą w znaczeniu prawnym. Spodziewana popularność e-booków zderza się więc z gospodarczą rzeczywistością. W przypadku zakupu e-booka ma to dalej idące konsekwencje – licencja, którą uzyskujemy przy jego nabyciu może ograniczać nasze dysponowanie nim, w tym ogranicza czasem otwieranie go za pomocą konkretnego, wybranego przez producenta programu komputerowego.

Przed wprowadzeniem VAT-u na literaturę wydawcy alarmowali, że ceny wzrosną nawet o 10-20%, w ostateczności w ciągu roku od włączenia do produktów opodatkowanych ceny książek wzrosły o 12%. Sprzedaż książek spadła automatycznie o ponad 8%. Ministerstwo Finansów jednak uparcie podkreśla, że spadek czytelnictwa i wprowadzenie VAT-u na tę gałąź gospodarki nie mają ze sobą nic wspólnego.

Biblioteki pod ostrzałem

We wspomnianym raporcie Biblioteki Narodowej znajdujemy także dane na temat bibliotek. Aż 35% czytelników wskazuje te instytucje jako źródło książek. Na wsparcie dla bibliotek, obejmujące szkolenia bibliotekarzy, programy promocyjne, zakup książek i inwestycje w infrastrukturę w roku 2012 Ministerstwo Kultury przeznaczyło 166,2 mln złotych, w tym roku plany zakładają o niemal 10 mln. złotych więcej. Wydawałoby się, że MKiDN chce pomóc bibliotekom w spełnianiu ich kulturowej misji. Ciekawostką może wydawać się w tym kontekście wywiad z Manuelą Gretkowską, zamieszczony na portalu akcji społecznej Legalna Kultura, której Ministerstwo Kultury jest partnerem strategicznym. We wspomnianej rozmowie znaleźć można następującą wypowiedź: „Moje książki są w bibliotece i nie mam z tego ani grosza (…). U nas biblioteki się zamyka, są tak niedofinansowane, że o odprowadzaniu tantiem nie ma co mówić. Poza tym wiadomo: książki są tam za darmo. Z czego ma żyć pisarz? (…) Jak płacę, to jest legalnie. Nie ma za darmo kultury, chyba że koncerty plenerowe latem”. Na podobny pomysł jak popularna pisarka wpadła Unia Europejska. W 2012 roku pisała o tym „Rzeczpospolita”. Unijna dyrektywa zakłada wprowadzenie opłat za wypożyczenie książek, tak, aby ich autorzy dostawali za nie honoraria. Według ministerstwa kultury prawo to zostało już przyjęte, ale nie włączono do niego bibliotek, archiwów i szkół. Eksperci twierdzą jednak, że jedynie szkoły można uwolnić od podobnych kosztów. Za nieprzyjęcie unijnego prawa mogą grozić nam kary finansowe. Nie oznacza to, że po wdrożeniu regulacji za książkę będzie płacił czytelnik. Koszty opłat mogą być zrzucone na budżet państwa i samorządy lub bezpośrednio książnice. Może to odbić się na nowościach, których zakup będzie spychany na dalszy plan by zapłacić bieżące koszty. Podatnik zaś dopłacać będzie do tego biznesu według szacunków ekspertów ok. 10-20 mln złotych rocznie. Szczegóły na temat nowej ustawy mają być ujawnione pod koniec tego roku.

III RP ostrzy zęby na kulturę

Rządzący nami od niemalże ćwierćwiecza stopniowo doprowadzają do zagłady kultury. Ich zaklinanie rzeczywistości ma się nijak do realiów. Polacy korzystają z dóbr kulturowych coraz rzadziej. Przez coraz to nowe daniny na rzecz państwa w kieszeni zostaje nam coraz mniej pieniędzy, które możemy przeznaczyć na rozrywkę. Nakładanie VAT na książki i czasopisma czy nowe opłaty za korzystanie z bibliotek przyczyniają się do coraz częstszej rezygnacji z kulturalnej rozrywki. Wyrzucanie publicznych pieniędzy na niedziałające projekty wsparcia czytelnictwa to tylko ukrywanie prawdziwego podejścia władzy do naszego dziedzictwa narodowego. Prawda jest taka, że Ministerstwo Finansów i Ministerstwo Edukacji od lat przyczyniają się do obecnej katastrofy. Coraz bardziej realna wydaje się wtórna analfabetyzacja Polaków a władza niezaprzeczalnie przykłada do tego rękę.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *